W dniu dzisiejszym miałem przyjemność otworzyć w Senacie RP konferencję dotyczącą sposobu działania służb publicznych w wypadkach drogowych.
Zaprosiliśmy tu m.in. strażaków z Państwowej Straży Pożarnej i strażaków - ochotników, przedstawicieli służby zdrowia (Lotnicze Pogotowie Ratunkowe) i administracji drogowej. Te służby uczestniczą w likwidacji skutków wypadków drogowych, ale także dysponują wielką wiedzą na temat przyczyn tych wydarzeń. Konferencja może więc przynieść pożytek, jeśli uświadomi parlamentarzystów, w jaki sposób - przy użyciu narzędzi prawnych - zmniejszyć liczbę wypadków drogowych i zmniejszyć dotkliwość ich skutków.
Na tle Europy bowiem wypadamy w zakresie statystyk wypadkowych marnie. Liczba wypadków ogółem, liczba wypadków ze skutkiem śmiertelnym obliczana w odniesieniu do liczby kierowców, pojazdów, długości sieci sytuuje nas od lat w czołówce, o czym zresztą mówiono na spotkaniach organizowanych w poprzednich kadencjach przez zespoły bezpieczeństwa ruchu drogowego, strażaków i infrastruktury. Odnotowywana poprawa niektórych wielkości jeszcze nie satysfakcjonuje. Nie wystarczy więc, że coraz sprawniej będziemy pomagać ofiarom i usuwać skutki wypadków, co ma obecnie miejsce (wspaniałym przykładem jest modernizacja sprzętu i rozszerzenie zakresu działania na loty nocne w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym).
Musimy znaleźć również sposoby zmniejszenia zagrożenia wypadkami. Zdiagnozowanych przyczyn wypadków jest wiele. To m.in. nadmierna prędkość i brawura kierowców, wiązane zwykle z mitycznym "charakterem narodowym". Łatwo jest w ten sposób przykryć braki systemu szkolenia, zły stan dróg, których uszkodzenia są groźne nawet dla pojazdów poruszających się stosunkowo wolno, i błędy w oznakowaniu dróg. Prawdopodobnie ci, którzy rozmieszczają setki niepotrzebnych znaków i zapominają zdjąć ograniczenia po zakończeniu robót remontowych nie widzą związku swojego niechlujstwa z wypadkami. Tymczasem po napotkaniu w drodze dziesiątków znaków ewidentnie niepotrzebnych, bezzasadnie wprowadzających ograniczenie łatwo jest zlekceważyć ten jeden, ważny, który decyduje o naszym życiu. Co więcej, ograniczenia są wprowadzane nie tylko po to, by zmniejszać liczbę wypadków – coraz więcej działań administracji publicznej na drogach jest podporządkowanych innemu zupełnie celowi - fiskalnemu. Z perspektywy ministra finansów, który w projekcie budżetu na przyszły rok zaplanował rekordowe przychody z mandatów drogowych, im więcej naruszeń prawa drogowego - tym lepiej. To makabryczny wyścig, w którym stawką z jednej strony jest stan budżetu państwa, z drugiej – życie obywateli tego państwa. Wychowujemy użytkowników dróg tak, by przypadkiem poczucie nieuchronności sankcji i racjonalności ograniczeń wprowadzonych na drogach nie wpłynęły na wysokość przychodów z mandatów. Ponadto Państwo gra z obywatelami w chowanego wypuszczając na drogi watahy nieoznakowanych radaro-wozów Inspekcji Transportu Drogowego. Kierowca wie, że nie może jechać zgodnie z przepisami, jeśli nie chce jechać z Krakowa do Gdańska dwa dni. Wie też, ż najprawdopodobniej mu się uda dojechać tam szybciej, naruszając przepisy. I że najprawdopodobniej go na tym nie złapią. Łapią na tyle rzadko, że naruszanie prawa się opłaca. Ten system jest wysoce demoralizujący i nie ogranicza się tylko do ruchu drogowego. Na liczbę wypadków wpływają również inne czynniki. Ubóstwo społeczeństwa i popularność starych, używanych samochodów ściąganych z zagranicy, z natury rzeczy - bardziej awaryjnych od nowych. Polacy jeżdżą starymi samochodami nie tylko po to, by zaspokoić potrzebę wolności przemieszczania się, lecz także dlatego, że umiera transport publiczny. W wielu mniejszych miejscowościach wóz z niemieckiego szrotu jest jedyną alternatywą siedzenia w domu, bo pociągi i PKSy przestały je odwiedzać. A na nowy samochód rzadko kogo stać...
Polacy ciężko pracują, skromnie żyją, nie najlepiej się odżywiają, ich sprawność psychofizyczna odbiega od ideału kierowcy - zasypiają więc za kierownicą, zbyt wolno reagują na niebezpieczne sytuacje na drodze, zbyt łatwo irytują się i reagują impulsywnie. Kolej nie jest w stanie przejąć dalekich transferów od TIRÓW – więc ciężarówki prowadzone przez zasypiających kierowców sieją śmierć. Listę przyczyn można mnożyć. Wiele jest czynników wypadków drogowych, na które mogą mieć wpływ politycy. Rząd ponosi przynajmniej cząstkę odpowiedzialności za każdego człowieka, który zginął przedwcześnie na drodze. Powinniśmy o tym pamiętać.
Stanisław Karczewski
wicemarszałek Senatu RP